Na skuterze, rowerze, na desce, na fali, czyli na Bali

Kuta to dawna wioska rybacka, która zapoczątkowała rozwój turystyki na Bali i najbardziej imprezowa miejscowość wyspy. I właśnie tam wylądowałam… bez planów, itinerarium – po prostu Bali sauté. Wyspa nie duża, więc tydzień to spoko, aby pobyczyć się i rozejrzeć dookoła. Oczywiście najlepiej wynająć skuter i z wiatrem we włosach udać się na zwiedzanie wyspy (korzystałam ze skuterów tylko w mieście jeżdżąc jako plecak – koszt 1-2 zł za podwózkę), więc wynajmowałam samochód z kierowcą na cały dzień za równowartość 50 $ (w aucie mogą jechać 3-4 osoby, więc koszty rozkładają się i wychodzi, na prawdę tanio). Dodatkowe koszty to parkingi (1-2 zł/auto) i bilety wstępów do atrakcji (3-10 zł). Kierowca nie jest przewodnikiem, ale jak dobrze trafisz, tzn. jeśli kierowca zna angielski, to można od niego dużo wyciągnąć interesujących lokalsowych informacji. Trasę możemy sobie opracować sami lub skorzystać z turystycznych gotowców.

Moja trasa obejmowała:

  • Celuk Village – wioska, gdzie powinni się udać miłośnicy złota i srebra. Można tam zobaczyć cały proces wytwarzania biżuterii i oczywiście kupić jakiś gustowny drobiazg w przydomowym sklepiku.
  • Tohpati Village – wioska, w której możemy zobaczyć proces produkcji batiku.
  • Mas  Village – wioska rzeźbiarzy w drewnie. Tu rządzą tek i kolorowy mahoń.
  • Monkey Forest w Ubud – deszczowy las, gdzie 300 makaków strzeże świątyń przed złymi duchami.
  • Tarasy i pola ryżowe, czyli najbardziej zielona zieleń jaką kiedykolwiek widziałam.
  • Świątynia Taman Ayun i ogrody w Mengwi.
  • Fat Budda Statue – Batuan.
  • Świątynia Elephant Cave.
  • Wulkan Kintamani.
  • Świątynia Tirta Empul z basenami, gdzie wierzący biorą rytualną kąpiel w świętej wodzie.
  • Zagubione plaże, gdzie rządzą wysokie fale i deska surfingowa.
  • Plantacja i degustacja kawy luwak. Kopi luwak to dowód na to, że człowiek kupi każde gówno, jeśli tylko będzie mu towarzyszyła odpowiednia historia. Wyjątkowość tej kawy polega na tym, że karmi się nią cywety (łaskuny muzanga), następnie jak zrobią kupę, to odsiewa się ziarna od kupy. Cywety chętnie zjadają owoce kawowca, ale nie trawią jego nasion tylko miąższ. Zwierzę zjada tylko najlepsze owoce karminowoczerwone, które rosną na samym czubku drzewa. Ziarna przechodzą przez przewód pokarmowy, tracą gorzki smak i kawa z nich wytwarzana zyskuje łagodny aromat z nutką czekolady i karmelu. Prawdziwą kopi luwak produkuje się tylko na Bali, Jawie i Sumatrze w ilości około 300 kg rocznie. Cena na Bali 1 kg to 1200 zł, a na świecie 1 kg kosztuje ok. 4000 zł. I wszystko byłoby OK z tą kawą, gdyby była wytwarzana tylko z ziaren, które indonezyjska ludność znajduje w naturze a nie wytwarza na plantacjach. Jednak wysoka cena skupu tej kawy skłania mieszkańców tych terenów do łowienia cywet i karmienia ich owocami kawy. Zwierzęta są trzymane w ciasnych klatkach (niestety tak, widziałam) i ich śmiertelność jest bardzo wysoka. Dlatego produkcja tego gatunku kawy była wiele razy krytykowana jako nieetyczna. Po zebraniu całej tej wiedzy postanowiłam, że ja w każdym razie nie będę piła tej kawy.

Gdzie jadłam?

Tradycyjnie na ulicy – pyszne jedzenie z małych przydomowych garkuchni.

Co jadłam?

Sałatkę gado-gado (przepis i zdjęcia wkrótce), nasi padam – ryż z kurczakiem, nasi champur – ryż z różnymi dodatkami warzywno-mięsnymi, a 9 lutego w Światowym Dniu Naleśnika – naleśniki z owocami i lodami 🙂

Co mi się najbardziej podobało? 

W tym czasie na Bali uroczyście obchodzono hinduskie święto Galungan. Każdy dom przystrojony był w tzw. pendziory (penjor) – wysokie jak nasze wielkanocne palmy, tyczki wykonane z bambusa i udekorowane liśćmi kokosu. Pendziory mają za zadanie chronić domowników, odpędzać złe duchy i przynosić szczęście domowemu ognisku. A wysokie dlatego, aby bogowie mieszkający na Górze Agung mogli je zobaczyć z daleka. W tym świątecznym czasie po ulicach krążył Barong – pół-lew, uosobienie dobra w wiecznej walce ze złem. Ludzie chodzili odświętnie ubrani a całe święto było bardzo piękne i cieszę się, że mimo pewnych niedogodności (moja rowerowa wycieczka przez bambusowy las nie odbyła się, ponieważ pracownicy mieli wolne) miałam okazję zobaczyć jak świętują inni.

Farma spiruliny, którą prowadzi mieszkający tu od 10 lat, Francuz Loik (osobny post już wkrótce).

Ukryte ścieżki w świątyniach, zmurszałe rzeźby, małe, zarośnięte świątyńki, do których prowadził 80-letni staruszek.

Czy warto jechać na Bali? Tak. Jeśli ktoś nie był to zawsze warto.

Na skuterze, rowerze, na desce, na fali, czyli na Bali