Urbex w Berlinie to nie jest łatwa sprawa. Mimo, że jest tam wciąż wiele obiektów typu Lost and Abandoned, to jednak często są one ogrodzone lub pilnowane przez ochronę, albo jedno i drugie. Dyskutowanie z ochroniarzami „Co ty tutaj robisz“ (no właśnie, co ja tutaj robię?) lub przeskakiwanie przez 2 metrowe ogrodzenie, nie jest w moim stylu. No chyba, że przez przypadek natrafię na jakąś dziurę w płocie i znajdę się po drugiej stronie lustra…

Jakimś „psim swędem“ pojawiła się możliwość zobaczenia opuszczonego parku rozrywki, dlatego nie zastanawiałam się ani chwili i za pomocą blablacar’a, teleportowałam się ponownie do stolicy Niemiec. Witajcie w moim królestwie rdzy i chaszczy! Witajcie w mojej bajce! Zapraszam do opuszczonego 30 hektarowego Spreeparku!

Spreepark został otwarty 1969 roku nad brzegiem rzeki, po wschodniej stronie Muru. To miejsce było dumą dawnej NRD i rocznie przewijało się tu ponad 1,5 mln osób. Kiedy Mur upadł, a Wschodni Niemcy zachłysnęłi się Zachodem, park nie był już tak atrakcyjny i zaczął przynosić straty. W 2001 roku, właściciel zamknął go, ogłosił bankructwo i uciekając przed komornikami do Peru, wywiózł w 20 kontenerach najmniej zniszczone atrakcje parku, czyli latający dywan, motyla, pająka, dziką rzekę. I tu zaczyna się historia o lekkim zabarwieniu sensacyjnym. Witte próbował w Limie odtworzyć park, ale ponieważ nic z tego nie wyszło, postanowił zmienić branżę i zajął się handlem narkotykami… W 2003 roku Norbert i jego syn zostali aresztowani za przemyt do Niemiec 167 kg kokainy o wartości 21 mln euro… Narkotyki były ukryte w latającym dywanie… Ojciec został złapany w Niemczech a jego syn w Peru. Ojciec dostał 8 lat i wyszedł po czterech a jego syn w Peru odsiaduje 20-letni wyrok za to samo przestępstwo. Po wyjściu z więzienia jeszcze w 2013 roku Norbert mieszkał w przyczepie na terenie parku.

Park niszczeje i rdzewieje. Drzewa i krzaki panoszą się wszędzie i nikt im w tym nie przeszkadza. Obecnie w planach jest stworzenie tu parku rekreacji, bo umowa z władzami Berlina mówi, że teren ten może być wykorzystany tylko dla tego typu celu do 2061 roku. A miejsce to znajduje się w jednej z najbardziej wymarzonych lokacji w mieście.

Co można było zobaczyć w czasie tej 2 godzinnej urbexowej wycieczki? Przede wszystkim diabelski młyn o średnicy 45 m. Widać go prawie z każdej części parku, a 26 gondolek pod wpływem wiatru wciąż porusza się, tylko teraz wydaje przy tym żałosne dźwięki niegdysiejszej świetności. Wyginęły też dinozaury, które teraz leżą w trawie, otoczone ogrodzeniem, może na wszelki wypadek gdyby ożyły? Huśtawki, porzucone wagoniki roller coster’a, opuszczone tunele kolejek wyłażą z ust monstrum, zardzewiałe maszyny, zastygłe zegary, w dawnej hali napraw parkowego sprzętu, stoją zarośnięte trawą łódki. Jedynie karuzela z filiżankami kręci na całego, bo została odnowiona przez sponsora, który czasami organizuje tu swoje eventy.

Park jest zamknięty, ale raz na jakiś czas można obejrzeć dawne atrakcje w towarzystwie przewodnika. To taki kontrolowany urbex, bo samodzielna eksploracja jest raczej nie możliwa, gdyż złapanie przez ochronę jest tylko kwestią czasu. Miejsce robi super wrażenie.

Urbex w Berlinie, czyli witajcie w mojej bajce!