Trza być w glankach na Weselu, bo Stary gra black metal! Byłam trzy i pół godziny, nie dlatego tak krótko, że mnie wyrzucili, ale tyle trwa dramat Wyspiańskiego w reżyserii Klaty. Fabułę znacie, ale taką muzykę zapewne nie w nadmiarze. Wstawać trupy, koniec spania…, śpiewa black metalowa kapela zatrudniona do przygrywania weselnikom… Zobaczmy co wyszło z połączenia nekrofolku Furii z narodową świętością Weselem.

Nie zamierzam opowiadać historii pewnego wesela sprzed 117 lat, ale zamierzam napisać o uczcie jaką zgotował nam Klata. A ten gość nie ma litości i zabiera nas do mrocznej krainy. Zamiast bronowickiej chaty widzimy na prędce skleconą prowizorkę, ścięte drzewo z ukwieconą, ale pustą kapliczką i górujących nad tą scenerią czterech złowróżbnych chochołów. Półnadzy muzycy z metalowego zespołu Furia towarzyszą nam przez cały czas trwania spektaklu niczym duchy patrzące na weselników i przygrywające im do tańca. Mają pomalowane na trupi kolor twarze i grają gęstą muzykę. Można rzec, że wesoło nie jest. Co tam, panie, w polityce? Lepiej nie pytać. Ponadczasowa treść arcydzieła Wyspiańskiego, po ponad stu latach, brzmi nad wyraz aktualnie.

Zaproszenie przez Klatę do współpracy blackmetalowej śląskiej grupy, było strzałem w dziesiątkę. Furia zabrzmiała na scenie Starego Teatru, jakby to sam Wyspiański napisał te melodie. Tekst dramatu i muzyka stały się jednością. Dodatkowo wplecione fragmenty piosenek leadera grupy Nihila, zrosły się z oryginałem, uzupełniły go, wzmocniły i zintensyfikowały. Półnagie Behemoty tkwiące niczym posągi na cokołach, śpiewają i wykrzykują fragmenty Wyspiańskiego a weselnicy miotają się w zaklętym chocholim tańcu w rytm grobowych dźwięków. Takie ostre granie mamy gwarantowane do końca spektaklu.

Aktorzy grają fenomenalnie a każdy z nich ma tu swoje 5 minut. Trzy pokolenia razem na jednej scenie. Urocza Monika Frajczyk jako Panna Młoda w czerwonych bucikach i zaawansowanej ciąży, rewelacyjny Bartosz Bielenia w roli oazowego księdza z gitarą, jakby żywcem wyjęty ze ŚDM, erotyczne Zosia (Anna Radwan) i Haneczka (Ewa Kaim) w sukieneczkach z bufkami truchtają po scenie jak upiorne bliźniaczki z Lśnienia Kubricka. Wyspiańskie widma: rachityczny Stańczyk (Edward Linde-Lubaszenko/Jan Peszek) w skąpym przyodziewku i z doczepionym pastorałem, pół rycerz – pół powstaniec warszawski (Małgorzata Gorol)… Nakręcony jak katarynka Poeta (Zbigniew W. Kaleta), inteligentna Rachela (Katarzyna Krzanowska), wstrząsająco prawdziwy Gospodarz (Juliusz Chrząstowski), rozkoszny duet Karkoszki (Klimina) i Dymnej (Radczyni), porywczy Czepiec (Krzysztof Zawadzki), przyjemny Pan Młody (Radosław Krzyżowski). Także muzycy Furii mają do odegrania swoje role, nie tylko śpiewają i grają, ale są ważnym elementem scenografii. Siedząc lub stojąc nieruchomo na wysokich postumentach, straszą widzów swoimi zombie – twarzami. Czas szybko ucieka…

Klata i jego trupa lichą formą się brzydząc, zrobili intensywny spektakl, który porusza i niepokoi. Nie wiem, czy Wyspiański byłby zadowolony z takiej interpretacji, ale ja tak. Bardzo.

Trza być w glankach na Weselu, bo Stary gra black metal