Ale dym! Mieliśmy dreptać po zielonym Waszyngtonie a wylądowaliśmy w Oregonie. Sprawcą tego całego zamieszania był pożar a właściwie to ponad 500 pożarów, które jak co roku szaleją w kanadyjskiej prowincji British Columbia, ale w tym roku bardziej. Ucieczka się nie udała, bo zadyma dopadła nas też w Oregonie, więc postanowiliśmy nie kombinować i poznać wybrzeże w mistycznej atmosferze. Jak ktoś lubi klimaty oprócz błękitnego nieba, to zapraszam. Będą skały, dziury, woda, fale, ochy i achy i jeszcze więcej wspaniałej scenerii a każda z własną małą tajemnicą. To charakterystyczna mieszanka Oregonu, gdzie za dużo jest do zobaczenia.

Zaczęliśmy bojowo od Parku Stanowego Fort Stevens, gdzie znajduje się amerykańska wojskowa instalacja, która w latach 1863 – 1947 strzegła ujścia rzeki Kolumbii. W czasie II wojny światowej było to jedyne miejsce w kontynentalnej części Stanów Zjednoczonych, które dostało się pod ostrzał wroga. W nocy z 21 na 22 czerwca 1942 roku japońska łódź podwodna wystrzeliła w kierunku Fort Stevens 17 pocisków niszcząc słup na boisku baseballowym…

Oglądamy więc baterie kapitana Pratta, chodzimy po stalowo-betonowej konstrukcji, wchodzimy do bunkrów, przemierzamy tajne korytarze, aż wreszcie wciąga nas 1-milowy szlak Jetty w krainie kuguarów… Co zrobić w razie spotkania z takim osobnikiem? Zrobić hałas, nie uciekać i walczyć! OK, w końcu jesteśmy w forcie i w bojowym nastroju, więc damy radę. Pumy płowej na szczęście nie spotkaliśmy, ale za to ostrężnic było w bród, jadłabym do tej pory.

Jetty Trail, biegnie także częściowo po historycznym szlaku Lewisa i Clarka, amerykańskiej ekspedycji, która w latach 1804-06 dotarła do wybrzeży Pacyfiku. Była to pierwsza udana wyprawa na zachodnie tereny państwa przez niezbadany dotychczas teren, zamieszkały jedynie przez indiańskie plemiona.

Kontynuując wojskowy temat li tylko z nazwy, obieramy za cel plażę Cannon Beach, gdzie pewien szkielet od lat przyciąga ciekawskich… Peter Iredale, to zardzewiały wrak żaglowca, pocztówkowe dziecko wybrzeża Oregonu, który osiadł na mieliźnie 25 października 1906 roku. Statek dotarł do ujścia rzeki Kolumbii w czasie mgły, ale silne wiatry przewróciły go i połamały trzy z czterech masztów. Opuszczamy bardzo fotogenicznie zardzewiałe szczątki Petera Iredale i kierujemy się na pobliski 72-metrowy monolit – Haystack Rock – siedlisko rozgwiazd, ukwiałów, pijawek, ślimaków a także miejsce lęgowe wielu morskich ptaków.

Następny przystanek to wspaniała plaża surferów Hug Point, do której docieramy półmilową ścieżką Necarney Creek przez jednoosobowy drewniany most i las cedrowy. Błotnisty szlak usłany wystającymi konarami prowadzi nas do pięknej, odizolowanej od tłumów plaży, otoczonej stromymi klifami i z charakterystycznym porozrzucanym wszędzie „dryftwood’em”, z którego gdzieniegdzie zbudowane są prymitywne konstrukcje przypominające szałasy lub raczej wigwamy. Ten przyjemny spacer po plaży umila nam jeszcze muzyka „na żywo”, bo dwie panie postanowiły urządzić sobie tu mini koncert na harfę i flet.

Opuszczamy Oswald West State Park i znowu jedziemy malowniczą 101, która prowadzi do Kalifornii (nie kuś!), po drodze z przyzwyczajenia zatrzymujemy się na punkcie widokowym, z którego widać jak przez mgłę…

Teraz głodni nie tylko wrażeń obieramy kierunek na pobliską fabrykę serów. Wszędzie dookoła rozciągają się zielone „organiczne” pastwiska, a na nich pasą się szczęśliwe krowy. Nie ma się co dziwić, że to właśnie w Tillamook powstało centrum serowe i Cheese Factory. Oglądamy przez szybę linię produkcyjną oraz dowiadujemy się jak przebiega proces produkcji, bo dziennie mleczarnia wytwarza prawie 80 ton sera (z 4,5 litra mleka powstaje ponad 1 kg sera), a także lody, masło, śmietanę i jogurty. Mleko pochodzi z ponad 100 okolicznych farm -> krowy są dojone 2 razy na dobę -> do godziny od dojenia mleko jest już w mleczarni dowiezione cysternami. Najbardziej znanym produktem jest Tillamook Cheddar – nagradzany wieloma medalami. Wszystkie sery produkowane tutaj są do spróbowania, co też oczywiście robimy i po degustacji kupujemy złotego medalistę i Squeaky Cheese – trochę podobny do oscypka. Sery serami, ale mnie najbardziej interesuje ostatnia część programu, czyli lody. Nie pamiętam jakie jadłam, ale na pewno nie serowe, gałka tradycyjnie jest wielkości małego wiaderka, co mi akurat odpowiada.

Gdzie spaliśmy? Pod namiotami oczywiście, głównie na kempingach, ale był też nocleg na sekretnej plaży i zero sąsiadów w promieniu może nawet kilkudziesięciu mil. Miejsce idealne, choć trzeba do niego dojść z całym sprzętem kempingowym, najpierw szutrową drogą, potem przez krzaki aż wreszcie po wydmach do celu. Rozpaliliśmy ognisko z „driftwood’u”, piekliśmy kiełbasę na patyku, cieszyliśmy się własnym towarzystwem aż wreszcie zasnęliśmy wśród szumu oceanu. Obudziło nas poranne słońce, które próbowało przedrzeć się przez mgłę i to był niesamowicie piękny widok. Dopełnieniem całości był powrotny, kilkukilometrowy spacer.

Malownicze wybrzeże Oregonu to nie tylko fotogeniczne klify, tajne zatoczki, dzikie plaże, ale także 11 latarni morskich! Nie wiem co jest w nich takiego, ale przyciągają do siebie. Może to morze i marzenia o dalekich podróżach?…

Schowana wśród naturalnego piękna na północnym krańcu malowniczej trasy widokowej Trzech Przylądków – Merea Lighthouse – to najniższa latarnia na oregońskim wybrzeżu, zbudowana w 1889 roku świeciła do 1963, a od 1980 można ją zwiedzać. Ale nie dajcie się zwieść jej niewielkim rozmiarom (11,5 m), bo daje światło widoczne w odległości 30 km! A wszystko to za sprawą bezcennej soczewki Fresnel’a, która została wyprodukowana w Paryżu i dotarła tutaj przez przylądek Horn a następnie za pomocą specjalnie zbudowanej drewnianej konstrukcji i dźwigu została wciągnięta na stromy 66 metrowy klif.

W 1992 roku dwóch lokalnych chłopców włamało się do latarni morskiej i młotem roztrzaskało oko i sześć mniejszych pryzmatów. Nastoletni wandale zostali aresztowani, skazani i otrzymali ciekawe wyroki wydane przez powiatowego sędziego z Tillamook. Nakazano im zapłacić za zniszczenie latarni 100 000 dolarów (naprawa samej bezcennej soczewki kosztowała 80 000 $) oraz przez 3 lata odbywać karę wiezienia w postaci 16 dni, rozpoczynających się 27 grudnia, czyli w dzień w którym dokonali aktu wandalizmu. Wydając wyrok, sędzia powiedział: „Niektórzy ludzie wybierają się na wakacje na Hawaje, a niektórzy idą do więzienia, następne trzy lata będą służyć jako przypomnienie…” jak cytuje historia w Lighthouse Digest. Chłopcy powiedzieli, że to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobili.

Tak oświeceni jedziemy na Cape Kiwanda, gdzie godzinami można siedzieć i obserwować kierowców, którzy postanowili za wszelka cenę wjechać na plaże swoimi krążownikami szos. Wiadomo dużo amerykańskich bryk nadaje się do jazdy po każdym terenie, ale niektóre egzemplarze jednak powinny trzymać się z dala od piachu. Ale z drugiej strony to świetny interes dla miejscowych, bo ich wyciągarki harują na okrągło. Można też usłyszeć ciekawe porady od innych kierowców dla tych „zabuksowanych”, żeby pożyczyli łopatki od dzieci w wiadomym celu… Ale to nie koniec tutejszych atrakcji, bo z kolei rybacy organizują krótkie rejsy na połowy nie wiem czego, bo w sieciach były tylko dziury, więc obstawiałabym raczej, że odbywa się tu nielegalny konkurs kto najdalej wjedzie na plażę. Plażowy ranger musiał nawet raz interweniować, gdyż zażywający morskich kąpieli musieli ratować się ucieczka przed płynącym w szalonym pędzie kutrem. W każdym razie plażowe życie kwitnie i nudno tu nie jest. Na nas jednak czas, bo góra piachu z panoramicznym widokiem czeka. Wydma trochę przypomina tę w naszym Słowińskim Parku Narodowym, tylko ta jest w miniaturze, ale za to widoki stąd są imponujące i nawet mgła łaskawie odpłynęła. Zejście na dół odbyło się w tempie ekspresowym, bo piasek osiągnął temperaturę wrzenia. Spaleni słońcem, nie spiesząc się jedziemy malowniczą 101 od Oregonu do Waszyngtonu (stanu), gdzie nastąpi ciąg dalszy amerykańskiego snu, będą latarnie, forty, dzikie plaże, murale, domy na wodzie i mnóstwo fascynujących historii.

Oregon jednym słowem? Hotspot! Wymarzone miejsce z pięknym widokiem na Ocean Spokojny, malownicze wybrzeże, dramatyczne klify, tajne zatoczki, dzikie plaże, piesze wędrówki, wiosłowanie, biwakowanie.

9 ciekawostek o Oregonie…

  1. W Oregonie nie istnieje podatek od sprzedaży i cena którą widzisz na produkcie jest tą, którą zapłacisz przy kasie.
  2. W 1971 roku wprowadzono zakaz sprzedaży napojów w bezzwrotnych butelkach i tak wszystkie szklane i plastikowe butelki możemy odsprzedać w każdym sklepie spożywczym.
  3. W Oregonie nie możemy sami zatankować benzyny, dlatego na każdej stacji jest Pump Hostess (pracownik obsługujący dystrybutor), który jako jedyny może wlać benzynę do naszego baku.
  4. Oregon ma największą ilość opuszczonych miast (ghost towns) w całych Stanach.
  5. Znajduje się tu 5900 kempingów na terenie 230 parków stanowych.
  6. Powierzchnia stanu wynosi 255 000 km z czego 120 000 km2 to lasy.
  7. Największymi grupami etnicznymi w Oregonie są Amerykanie pochodzenia niemieckiego (20,5%), angielskiego (13,2%), irlandzkiego (11,9%), rdzenni Amerykanie (6,2%).
  8. Prawo oregońskie zabrania łowienia ryb używając jako przynęty kukurydzy z puszki.
  9. Kara za śmiecenie może wynieść nawet 6250$, dzięki temu stan Oregon jest naprawdę czysty.

Od Waszyngtonu do Oregonu