Kiedy czekam w kolejce do samolotu, a obok mnie stoi gość w gumiakach (i nie są to Huntery) i dziewczyna w japonkach, to zastanawiam się, czy ja naprawdę lecę na Alaskę? TAK. Alaska pod namiotem w tym roku, a w zeszłym Hawaje pod namiotem, to tak dla kontrastu…

Naszą przygodę zaczynamy w Anchorage od zakupu sprayu i dzwoneczka na niedźwiedzie, w sensie, żeby je odstraszyć a nie przywabić, a potem dorzucamy resztę niezbędną do przetrwania w alaskańskiej dziczy: silny płyn przeciw komarom (i tak nie da rady), wędkę na łososie (nie obłowimy się) i styropianowy cooler (bez niego ani rusz!), ale siekierę przywieźliśmy ze sobą (z Seattle, nie z Krakowa)…

Pod względem temperatury to rekordowe lato, jeszcze nigdy w tym najzimniejszym amerykańskim stanie nie odnotowano 30 stopni Celsjusza powyżej zera i aż trudno mi sobie wyobrazić te słynne 10-metrowe śnieżne zaspy, ale teraz zagrożenie pożarowe jest tak ekstremalne, że może je wywołać iskra spod łosiowych kopyt …

Przejechaliśmy setki mil i przeszliśmy dziesiątki kilometrów, aby podziwiać spektakularne górskie panoramy, jęzory lodowców, głębokie fiordy, zastygłe wulkany, tundrę i sosnowe lasy aż po horyzont… Pobuszowaliśmy w opuszczonych miasteczkach z czasów gorączki złota, pojeździliśmy szkolnym autobusem po parku dwa razy większym niż Szwajcaria, obserwowaliśmy miliony łososi powracających do swoich strumieni, wdrapywaliśmy się na przełęcze i wypatrywaliśmy zwierza, bo Alaska jest domem dla 140 tysięcy niedźwiedzi i to tutaj na drodze może przytrafić się animal traffic…

Tunelem wykutym w skale, po kolejowych szynach dotarliśmy do miasteczka, gdzie wszyscy mieszkańcy mieszkają w jednym bloku, chodziliśmy po lodowcach i mieszkaliśmy na zalewowym kempingu z lokalsami, podziwialiśmy amerykańskie domy na kołach i żeremie bobrów, jechaliśmy prostymi jak drut highway’ami i szutrowymi drogami wśród dymu spod samochodowych kopyt… Nieustannie towarzyszyły nam baranki na niebie, owce na skałach, orły z amerykańskich dolarów oraz zorganizowana grupa pościgowa moskitów. Mieliśmy wędkę, ale nie obłowiliśmy się, przejechaliśmy przez prywatny most, a potem nas zamknęli, do lodowca szliśmy przez piekło 30-stopniowego upału wśród miliardów much i komarów, mijaliśmy ośnieżone szczyty po lewej, a po prawej zielone wzgórza jak na Hawajach…

Alaska to największy stan w USA, ma powierzchnię 1,7 mln km2, jest ponad pięć razy większa od Polski, ale mieszka tu tyle osób co w Krakowie… Liznęliśmy ją tylko, ale sprzyjały nam białe noce, nasza odporność na niewygody i nieustająca fascynacja do poznawania świata, bo tam gdzie kończy się droga, to często zaczyna się przygoda… Szkoda tylko, że to tak daleko!

Oto co zobaczyliśmy na Alasce, a poszczególne wpisy będą pojawiać się wkrótce, albo trochę później, kto wie…, ale jedno jest pewne – w 49 stanie USA nie można się nudzić!

Alaska 2019

Rosja sprzedała Alaskę Amerykanom w 1867 roku, ale zapewne pluje sobie w brodę do dziś…

Alaska to było główne danie w tym roku, ale kilka dni spędziliśmy w Seattle, a potem w Oregonie i jego hipsterskiej stolicy – Portland. Teraz w Krakowie powoli ogarniam rzeczywistość a sił dodaje mi moja nowa, międzynarodowa rodzina i wspomnienia beztroskich, amerykańskich wakacji…

Seattle 2019 

Oregon 2019 

***

A fanom Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej polecam także moje USA 2018 tutaj, USA 2017 tutaj, USA 2015 tutaj. Enjoy!

Alaska pod namiotem