Podobno ciekawość to pierwszy stopień do… Piekła. Mimo to postanowiłyśmy się tam udać, bo wiadomo, gdzie diabeł nie może tam baby pośle. Ja szłam górą, a Kinga doliną (mamy to już przećwiczone), a potem zwarłyśmy szyki i piekielnie zarośniętym wąwozem skradałyśmy się wiedząc, że licho nie śpi. Tak było. Mówi się, że dobrymi chęciami Piekło jest wybrukowane, ale raczej powiedziałabym, że amonitowymi skamieniałościami. To niesamowite uczucie, kiedy pod butem znajdujesz kawał historii sprzed milionów lat – mnie od razu nad głową przelatują pterodaktyle, a niewinne paprotki zamieniają się w gargantuiczne drzewa.

Głęboki wąwóz jest mocno zarośnięty, pełno w nim powalonych drzew, co krok to jakieś jamy i skalne rozpadliska. Jednak na koniec tej eskapady okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują, a Piekło nie czerwone tylko soczyście zielone – przynajmniej to w Rybnej koło Krakowa.

Dzięki Kinga za kolejny spacer! I jak mówi osmańskie przysłowie: bez przewodnika nie dojdzie się nawet do piekła…

W maju jak w raju, więc po wąwozie Piekle było niebo, dmuchawce i oczywiście zachwycające swoim złotożółtym blaskiem pola rzepaku.

Poszłam do Piekła