Tup, tup, tup…, dziś tuptam z Siwej Polany, przez Dolinę Chochołowską na Grzesia (1653 m n.p.m.). To łatwy cel, chociaż do pokonania w pionie będzie prawie 750 metrów i nijak nie da się tego obejść. Po prawie płaskiej Dolinie Chochołowskiej, żółty szlak przy schronisku PTTK na Polanie Chochołowskiej nienachalnie zaczyna się wznosić. To dawna droga górnicza zbudowana na początku XIX wieku, zwożono nią rudy żelaza z kopalni Bobrowiec (1808-50) znajdującej się w stokach, a jakże, Bobrowca.

Po wyjściu z lasu robi się ciekawiej, wreszcie pojawia się kosodrzewina i nadzieja na panoramiczne widoki. Wkrótce słyszę: Cześć jestem Grześ.

Grześ to bardzo widokowy, dwuwierzchołkowy szczyt w Tatrach Zachodnich, przez który przebiega granica polsko-słowacka. Teraz cały zielony, ale na jesieni przyciąga rdzą, a w zimie bielą – tyle piękna w jednym miejscu i o każdej porze roku!

Tatrzańskie krajobrazy są niesamowite. I to poczucie wolności…, można tak godzinami siedzieć i gapić się w górską ciszę.

A Ty jaki widok miałeś dzisiaj? Bo ja na Kominiarski Wierch, Ciemniaka, Świnicę, Mięguszowiecki Szczyt, Smreczyński Wierch, Krywań, Trzydniowiański Wierch, Starobociański Wierch i oczywiście na Rakoń i Wołowiec i jeszcze wiele szczytów słowackich Tatr.

Mój dzień spędzony z Grzesiem to: 22 km, 125 pięter oraz… rolnicza opalenizna. Zaliczone!

No to gdzie jedziemy następnym razem?

Grześ zdobyty!