Gęsia Szyja

Czy na Gęsią Szyję idzie się gęsiego? To możliwe w czasie wakacyjnego oblężenia Tatr, ale w listopadowy czwartek??! Impossibile, caro mio! Tradycyjnie idę tak wcześnie, bo mam jakiś cel, tym razem chcę zobaczyć jak słońce wyjdzie zza wielkich gór – ot taka moja fanaberia… Przez dłuższy czas idziemy razem, równolegle, widzę tylko pomarańczową poświatę i odległe oświetlone szczyty – zapowiedź najlepszego. Wspinam się po drewnianych schodach na Rusinowej Polanie, stopniowo wchodzę w las i wtedy nagle złota kula wyskakuje. Niby widziałam to już kilka razy, ale zawsze robi to na mnie wrażenie. Gdybym jednak miała wybierać, to preferuję zachód.

Ja też nie wiem ile schodów prowadzi na Gęsią Szyję (1489 m n.p.m.) i chociaż jest ich dużo, to długi, wąski i malowniczo powyginany szczyt, zdobywa się łatwo. Piękna panorama Tatr towarzyszy wędrowcom prawie cały czas. Co widać? Idąc od lewej: Tatry Bielskie z Małą Wysoką, Hawraniem, Muraniem, Płaczliwą Skałą, potem Przełęcz pod Kopą, Jagnięcy Szczyt, Giewont… Czasami warto być porannym ptaszkiem.

Sarnia Skała

Sarnia Skała dawniej nazywana była Świnią Skałą, ale przecież tam ewidentnie widać małego jelonka z różkami…

Po zdobyciu Gęsiej Szyi przeparkowuję się do Doliny Strążyskiej, bo mam zamiar dorzucić w tym dniu do tatrzańskiej kolekcji jeszcze jedną piękną panoramę. Najpierw łatwy spacer doliną wzdłuż potoku, a potem tradycyjnie wspinaczka niestety po lekko oblodzonych schodach (na szczęście mam dziś ze sobą kije-samobije, więc czasami ratują mnie z lodowych opresji). Z Czerwonej Przełęczy (1301 m n.p.m.) już blisko, trzeba tylko pogimnastykować się na skalnym progu i już się jest na szczycie Sarniej Skały (1377 m n.p.m.).

Piknie tu! Siedzę sobie tak na górze, siedzę i patrzę na Giewont (czasami na zadymione Zakopane też), siedzę tak i myślę: kiedy wreszcie ta pieprzona pandemia się skończy??! A właśnie, że nie…, myślałam zupełnie o czymś innym 🙂

Prawie zachód słońca zastał mnie tutaj, chętnie zostałabym dłużej, bo takich widoków nigdy dość, ale zlodowaciała droga powrotna tylko czeka aż się ściemni, więc nie budząc Śpiącego Rycerza oddalam się po angielsku.

To był piękny dwudziesty szósty listopadowy dzień, od wschodu do zachodu słońca w Tatrach, piętnaście stopni Celsjusza, dwie niezapomniane panoramy i dziewiętnaście kilometrów w nogach. Żyć nie umierać!

Gęsia Szyja i Sarnia Skała zdobyte